sobota, 13 lipca 2013

"Be brave Little Champion"

Ostatnio porządnie zaniedbałam tego bloga, ale wraz z powrotem inspiracji, postanawiam też coś napisać.

Różne rzeczy się działy w moim życiu i gdzieś pogubiłam swój zapał, radość i pasję. Ale to się chyba zdarza nawet najlepszym... Zatem kiedy właśnie coraz więcej trudnych wyzwań zaczęło się zbierać jako ciężar na moich barkach, co do którego ciężko mi było odnaleźć w sobie entuzjazm aby go ponieść - postanowiłam zrobić jedyną rzecz, co do której wiem, że nigdy nie szkodzi. "Wrócić do korzeni".
Nie mówię tutaj o jakiś wielkich medytacjach, wyjazdach na pustkowie, czytaniu mądrych książek, zmianie diety czy innych dziwacznych sposobach "słuchania głosu serca". Ja akurat odznaczam się czymś, co niektórzy nazywają "wstrętnym redukcjonizmem", więc skłaniam się ku najprostszym rozwiązaniom - pozwoliłam sobie marzyć. A raczej - pozwoliłam sobie pomarzyć o czymś innym niż marzę ostatnio i zobaczyć co się stanie. Moja wyobraźnia jest tak dzika, że często zaskakuje mnie samą, więc nie zawiodła mnie i tym razem.

Okazało się, że aby powróciła do mnie motywacja i kreatywna energia potrzebowałam sobie przypomnieć o pewnej myśli, która tuła się po mojej głowie i sercu już od kilku lat, od czasu do czasu nieśmiało się przypominając. Tym razem powróciła w bardziej skonkretyzowanej wersji - otóz kiedy wreszcie zakończę swoje studnia we wrześniu, mam zamiar pojechać na wolontariat (nie ma misję, bo jestem osobą świecką ;) ). Najprawdopodobniej to będzie Afryka - Południowy Sudan albo Tanzania. Ale do września mam jeszcze chwilę, więc to się okaże. Sprawa dotrze dziś (o ile już nie dotarła) do Ojca Prowincjała Afryki Wschodniej, który rozważy czy ma dla mnie jakąś "robotę" ;)

Od jakiegoś czasu zżerał mnie robak strachu, że nie mam bardzo konkretnych planów na przyszłość, że nie wiem kim chce być - a wtedy może się okazać, że stanę się kimś kim nigdy nie chciałam być i wyląduje tam, gdzie nie chciałam iść. Takie poczucie sprawia, że nawet rzeczy, które normalnie powinny być dla mnie radosnym wyzwaniem, stają się przykrym obowiązkiem.
Do czasu, kiedy pozwoliłam sobie iść za swoimi marzeniami - nie wiem jeszcze czy na pewno wyląduje w Afryce na trzy miesiące (a może sześć?), ale sama decyzja, że pozwalam sobie pójść tą drogą, o której długo marzyłam sprawia, że wróciła do mnie wena, radość życia i pozytywna energia. Trzeba pozwolić sobie być odważnym. I podjąć trop, którym się chce podążać - wtedy wróci radość z samego pościgu. A po czym poznać, że jesteśmy na dobrej drodze? Po tym, że nawet kiedy zmęczenie po całym dniu pracy Cię dopada, patrząc w lustro nie możesz jednak powstrzymać uśmiechu na myśl o tym, że Twój cel jest bliżej niż był wczoraj...

środa, 12 grudnia 2012

Jeśli Ci na czymś zależy, dostaniesz to.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Ale myślę sobie właśnie o tym, że jeśli czegoś na prawdę w życiu chciałam, to nie dałam się powstrzymać przeciwnościom. Chociażby jak wtedy, gdy chciałam dostać się na koncert Matisyahu, a bilety były dawno wyprzedane. Dzwoniłam do sponsorów - nie pomogło. Spróbowałam w JCC - organizacji, która bezpośrednio organizowała koncert : no i się okazało że mają mnóstwo darmowych wejściówek dla VIPów, tyle że nie mam tam znajomości. Ale wystarczyłoby mi jedno małe kłamstewko - na liście był człowiek o moim nazwisku, mogłam powiedzieć, że to mój brat... i miałabym bilet. Ale cel nie uświęca środków. Ale nie poddałam się - pojechałam do domu, narysowałam portret Matisyahu i postanowiłam go chociaż spotkać na chwilę przed koncertem. Skonczyło się to tak, że osobiście zadbał o to, abym na koncert weszła, dostała miejsce siedzące i po koncercie nie tylko mogliśmy porozmawiać ale nawet mam pamiątkowe zdjęcie.

No dobrze, ale dlaczego teraz właśnie wracam do tego wspomnienia?

Po to, aby skorzystać z własnego doświadczenia i motywacji, którą ono niesie.
Dotarło do mnie dziś, że zmarnowałam doskonałą szansę na bliższe poznanie człowieka, który wydaje mi się być bardzo wartościowy, inspirujący, pełen światła i dobrego humoru. Słowem - ktoś od kogo mogę się wiele nauczyć, ktoś wart poświęcenia dla niego czasu i energii. Zrobiło mi się smutno, kiedy dotarło do mnie, że pozwoliłam takiej szansie przemknąć mi przed nosem... ale przypomniałam sobie tamten letni dzień w Krakowie, kiedy się nie poddałam. I mam zamiar zastosować ta samą strategię i przekonać się co z tego wyniknie.

Życzcie mi powodzenia.

wtorek, 6 listopada 2012

O rzeczach prostych ale niełatwych.

Na początek słowo sprostowania: to iż piszę rzadko znaczy tyle, że mam sporo roboty ;)

Ale zaraz, miało być o rzeczach prostych a niełatwych! Dlaczego prostych? Bo ich logika jest dość oczywista, to nic trudnego do pojęcia. Dlaczego niełatwych? Bo problem jest z przeskoczeniem od prostej wiedzy do zastosowania tych zasad do życia codziennego. O czym mówię?
O prostych zasadach : choćbyś nie wiem jak wielkie miał serce, jak otwarty umysł i jak wiele dobrych chęci.. nigdy nie będziesz mieć w życiu więcej niż pięciu najbliższych dla Ciebie ludzi naraz.
Każdy człowiek ma tyle samo czasu : 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu i choćby nie wiem jak dwoił się i troił to nie znajdziesz więcej czasu i energii aby utrzymać zdrowe związki z więcej niż pięcioma osobami naraz. Czy to będzie rodzina, przyjaciele czy ukochany. Nie więcej niż pięć..!
Zatem należy te osoby wybierać bardzo rozsądnie i starannie. W końcu z kim się przestajesz, takim się stajesz.. ;) Zresztą, kto by chciał marnować energię i czas swojego życia (które mamy tylko jedno tu na ziemi) na kogoś, kto nie wnosi do niego nic dobrego?
No dobrze, to dość proste. Gdzie jest ta niełatwa część? Pewnie związana z wyborem tych ludzi? Otóż nie, wybór jest dość prosty - jeśli wiesz czego chcesz od życia to i znajdziesz odpowiednich ludzi. Zatem?
Niełatwa sprawa, a przynajmniej dla mnie - to druga "zasada" czy też prawda życiowa, którą bardzo szybko mogę przyswoić na poziomie logiki, ciężej natomiast z przeniesieniem tego na poziom serca. Otóż : Ludzie których kochamy, nie koniecznie wcale muszą kochać nas. Jeśli traktujesz kogoś jak najlepszego przyjaciela, nie znaczy to że on/ona musi traktować Cię tak samo. I nie ma w tym nic złego! Brzmi to trochę może na pierwszy rzut oka absurdalnie, ale pomyśl o tym : jeśli w miłości czy przyjaźni (to też rodzaj miłości właściwie) mamy drugiej osobie przede wszystkim ofiarować wolność, to należy zacząć od wolności niekochania nas. I to wcale nie musi znaczyć, że w takim razie rzucam wszystko w diabły i sobie idę ;) Kochając kogoś zawsze wystawiasz się na zranienie, ale tylko nacięte serce może rosnąć. Te dwie proste, ale niełatwe myśli, kiedy udało mi się w końcu przyswoić je w swoim sercu, były dla mnie jak oświecenie. I przyniosły mi ogromną ulgę i wyzwolenie :) To, że kochasz bez wzajemności, nie znaczy wcale, że coś jest z Tobą nie tak! Wszystko z Tobą w porządku. Daj drugiemu wolność i zobacz o ile lżejsze i pełne radości stanie się Twoje serce gdy tylko uświadomisz sobie, że to kogo kochasz wcale nie jest dziełem przypadku, ale Twoim wyborem, bo odpowiedzialność za Twoje życie lezy w Twoich rękach.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Trzy spotrzeżenia

Zauważyłam dziś, że kościoły w Sztokholmie, mimo swojego niezaprzeczalnego piękna są odwiedzane częściej przez turystów niż wiernych. Z bocznej nawy kościoła św Eleonory jest przejście do krużganka, w którym można zamówić sobie kawę. W kościele św Klary siedzi pan pianista, który gra jeśli wrzucić mu pieniążka. Budowle są piękne, ale puste. Byłam w wielu kościołach, ale te tutaj mają w sobie dziwną pustkę mimo pięknie zdobionych ścian. Ma się wrażenie, że nie są przesiąknięte modlitwą.
W królewskich ogrodach zaczepił mnie dziś człowiek, z którym odbyłam ciekawą i budującą rozmowę. Oprócz użytecznych rzeczy na temat miasta, powiedział mi swoją obserwację o szwedach. Twierdzi, że mieszkając tutaj przez 4 lata ma nieustające wrażenie, że większość z nich boi się. Szczególnie to widać w problemach z socjalizacją. Powiedział mi, abym wyszła wieczorem na miasto i zobaczę że mnóstwo ludzi się bawi : czarni, turcy, turyści i obcokrajowcy. Szwedzi są socjalnie wycofani. Wyglądają ślicznie, są uprzejmi i chętnie pomogą, ale boją się. Jeszcze będę miała okazję to sprawdzić, bo nie mam zamiaru polegać na czyjejkolwiek opinii, ale dało mi to do myślenia. Jeśli ludzie są pozbawieni duchowego rozwoju, są puści i zalęknieni.
Chciałabym odkryć, że ten mój nowy znajomy się myli.
A trzecia rzecz będzie bardzo przyziemna - nie uwierzylibyście jak ciężko tutaj znaleźć kantor. W każdym większym mieście w centrum masz kantor na kantorze, ale nie tutaj. Zajęło mi ponad godzinę znalezienie jednego, który w dodatku nakłada sobie zbójecką marżę. Ale trudno ;)

sobota, 11 sierpnia 2012

Welcome to Sweden!

Sztoholm bedzie moim domem przez najblizsze osiem miesięcy. Jak dotąd zapowiada się wspaniale. Mnóstwo zieleni i niesamowici ludzie.
W autokarze spotkałam przyjacielskiego szweda, który bardzo umilił mi czas podróży w ciągu tych 33 godzin spędzonych w drodze. Mimo tego, że bałam się iż przy przesiadce nie pozwolą mi się zabrać z moimi tobołami ze względu na przepełniony autobus nie dość, że nikt nie narzekał, to jeszcze nie chcieli moich pieniędzy za nadbagaż!
Ale największym zaskoczeniem było, kiedy już z ponad 60kg bagażem udało mi się jakoś wydostać z metra, i miałam przed sobą jeszcze jakieś kawałek na piechotę, szukając obcego osiedla. Dokładnie w momencie, w którym pomyślałam :"Boże, szkoda, że ludzie na ulicy nie pytają 'ej, moze Ci z tym pomoc?' To by bardzo ułatwiło sprawe, bo zaraz chyba zdechnę,wiesz?", odwrocil sie do mnie jakis gosc i zapytal czy potrzebuje pomocy. Jak się okazało, jest z Isalndii, mieszka na tym samym osiedlu co ja ...i jest w ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Pomógł mi się znaleźć w labiryncie budynków i zaniósł moje bagaże aż do samej windy na właściwe piętro. Nie musiałam nawet szukać, wszystko robi się "za mnie". Włącznie z pysznym łososiem na obiad ;))))
Dziękuję wszystkim za modlitwę, jak się okazuje, na owoce nie trzeba było długo czekać.

niedziela, 10 czerwca 2012

Kompani

Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu, ale jednak już wróciłam ;)
Odstatnia podróż i czas po niej był dla mnie pełen różnych przemyśleń i refleksji nad doświadczeniami. Ale nie wszystko na raz.

Na początek o dobieraniu sobie kompanów. Jeśli chodzi o podróże, to jest dla mnie dokładnie tak samo jak w każdej innej dziedzinie życia - poszukuje kogoś, z kim łączy mnie wspólny cel. Wtedy właściwie nie muszę nawet za bardzo lubić danej osoby. Bo o ile na prawdę jestem przekonana o tym, że chcę coś osiągnąć, to da się przejść do porządku dziennego nad rzeczami, które normalnie mogą być irytujące. Takie podejście najbardziej sprawdza się, wtedy, kiedy nie masz wpływu na to z kim podróżujesz - czy przez życie czy po prostu na jakiejś wyprawie ;)

Dodatkowe kryterium to zawsze dla mnie jedna prosta sprawa - muszę mieć przekonanie, że osoba z którą gdzieś się wybieram jest gotowa na podjęcie ryzyka i zdolność do adaptacji do nowych sytuacji, bo nieoczekiwane zdarzenia bardzo mnie lubią, zresztą z wzajemnością.

piątek, 27 kwietnia 2012

Technikalia i Tropienie

Jutro ruszam do Brna i dalej w Czechy, nie mam pojęcie kiedy wrócę (najpóźniej przed 10 maja) i wtedy też najprawdopodobniej pojawią się pierwsze konkretniejsze wpisy. Proszę o cierpliwość ;)
Tymczasem, aby nie zostawiać Was z niczym, krótka inspirująca historia.

Stoję właśnie na progu swojej kolejnej podróży i waham się co do tego co powiedzieć. Bo każda podróż to zapowiedź niesamowitej przygody, ale równocześnie nigdy nie wiadomo czy dane będzie powrócić z niej szczęśliwie. W takich momentach ma się ochotę mówić o rzeczach ważnych, albo nawet najważniejszych.

Zatem pozwól, że powiem Ci coś o jednej z najważniejszych podróży mojego życia, albo raczej o moim sposobie na podróż przez życie.

Miej pasję! Marzenie, coś wielkiego, co porusza serce i rozszerza źrenice. Jeśli masz coś takiego, to chociażby nie wiem co, Twoje serce zaprowadzi Cię odpowiednimi ścieżkami. Przypomina to trochę tropienie dzikiego zwierzęcia.

Tak było ze mną. Ponad osiem lat temu będąc we wspólnocie młodzieżowej Magis, zaczęłam sobie marzyć o tym, żeby kiedyś nauczyć się hebrajskiego, czytać i tłumaczyć Pismo w orginale. W moim mieście ciężko o jakiekolwiek miejsce, gdzie można by się tego jeżyka uczyć, a na internetowe kursy nie starczało mi nigdy samodyscypliny. Tak więc to marzenie zeszło gdzieś na dalszy plan, ale powróciło kiedy podejmowałam decyzję o wyborze kierunku studiów. Okazało się, że religioznawstwo oferuje lektorat z hebrajskiego. Znów podjęłam trop mojego wymarzonego zwierzaka. Ale na to również trzeba było poczekać całe dwa semestry.

Moje serce wiedziało, że jest to coś, czego naprawdę chcę. Mimo ton uciążliwej gramatyki i mnóstwa trudności, które stanęły mi na drodze. Nie musiałam o tym myśleć codziennie, ale raz podjęta decyzja, była jak igła kompasu, wskazująca mi kierunek. Niedawno zostałam przyjęta do Sztokholmu, gdzie przez osiem miesięcy będę uczyć się hebrajskiego, a także pojadę do Izraela. Uświadomiłam sobie dopiero niedawno, że tak na prawdę marzyłam o czymś takim już osiem lat temu. Gdybym zwróciła na to uwagę wcześniej, pewnie przyspieszyłabym jakoś ten proces.

W naszym życiu zawsze kierujemy się wewnętrznym kompasem naszych pragnień, czy jesteśmy tego świadomi czy nie. Przyglądnij się dobrze swojemu życiu, i odpowiedz sobie na pytanie, co wyznacza kierunek Twojemu sercu? Co przyciąga je jak magnes? Tropów jakiego zwierza szukasz? Bo może się okazać, że skoro nie wiesz czego chcesz, to jesteś na ścieżce prowadzącej Cię do rzeczy i miejsc w które na pewno nie chcesz trafić.